Odc. 3 - Muzy na ul. Floriańskiej

Muzy na ul. Floriańskiej 

 

Ulica Floriańska to jedna z najbardziej znanych arterii Krakowa. W dawnych czasach prowadziła z przedmieścia Florencja, jak niegdyś – od kościoła św. Floriana – nazywano obecny Kleparz, na Rynek, a dalej ulicami Grodzką i Kanoniczą na Wawel. Dziś jest to turystyczna promenada, ale niegdyś panował tu ruch i ścisk, który trudno sobie obecnie wyobrazić. My jednak pójdziemy tropem muzyki, która poprzez swoich twórców i wykonawców była na tej ulicy obecna już od średniowiecza.

Bowiem właśnie zapewne tędy, w XV w., chodził kanonik wspomnianego już kościoła św. Floriana na Kleparzu, Jędrzej Gałka. Ten profesor krakowskiej akademii, był nie tylko zwolennikiem religijnych nowinek (co w rezultacie zaprowadziło go do biskupiego więzienia) lecz także autorem, zachowanej do dziś „Pieśni o Wieklifie”. Ten utwór w języku polskim, jest uważany za pierwsze dzieło polskiej reformacji.

 Na początku ul. Floriańskiej widzimy dawnych hotel „pod Białym Orłem” z pięknie zachowanym godłem. Chętnie zatrzymywali się tu konspiratorzy, to też miejscowa policja nie miała zbytniej trudności z ich wyłapywaniem. To właśnie tu w 1879 aresztowano założyciela pierwszej w Polsce partii robotniczej, Ludwika Waryńskiego. Jego postać przez lata zdobiła słynny czerwony banknot 100- złotowy. Lecz dla nas – miłośników muzyki – Ludwik Waryński znany jest przede wszystkim z dwóch dzieł. Pierwsze z nich to „Mazur kajdaniarski” – jego własna kompozycja, a drugie to „Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego” autorstwa Władysława Broniewskiego. Ta żałobna pieśń – bo takie jest znaczenie greckiego słowa „elegia” – była w czasach socjalizmu, jednym z najczęściej recytowanych utworów , na wszelkiego rodzaju akademiach apelach i wieczornicach.

Drugą „muzyczną” postacią, która zatrzymywała się w hotelu „pod Białym Orłem” był Józef Piłsudski. Działo się to jeszcze w czasach, gdy działał w podziemnej Polskiej Partii Socjalistycznej. Wtedy jeszcze nie układano o nim pieśni, ale gdy został Komendantem, a następnie Marszałkiem śpiewano nawet o jego pięknej klaczy „Kasztance”.

Niedaleko hotelu „pod Białym Orłem”, ale po drugiej stronie ulicy, znajdują się następne  związane z muzyką, kamienice. W pierwszej z nich mieściła się kawiarnia „Lwowska”. Był to najbliżej położony, w okolicach Akademii Sztuk Pięknych, w miarę porządny przybytek,  gdzie niedrogo serwowano alkohol. Nic więc dziwnego, że jak pisze Tadeusz Boy- Żeleński (nb. syn znanego krakowskiego kompozytora i założyciela Konserwatorium Muzycznego, Władysława Żeleńskiego): „Malaria ten lokal obsiadła, iżby w nim piła i jadła”.

Ponieważ nie było tam okien zaczęto kawiarnię nazywać „Jamą” a na cześć właściciela dodano jeszcze „Michalikową”. Do historii miejsce to przeszło za sprawą pierwszego w Polsce kabaretu o nazwie „Zielony balonik”. Pomysł jego zrobienia rzucił pisarz Jan August Kiesielewski, który właśnie wrócił z Paryża. Ponieważ nikt oprócz niego nigdy nie widział kabaretu, postanowiono go zrobić na kształt typowych dla naszej kultury jasełek. W ten sposób powstała bardzo oryginalna forma, na zachodzie zupełnie nie znana.

Była to bardzo ekskluzywna impreza, gdzie wchodzono tylko za zaproszeniami z napisami typu „przyjdź sam i nie waż się przyciągać kogoś drugiego”. Wszyscy występowali za darmo i często się zdarzało (szczególnie na początku), że to publiczność musiała bawić aktorów na scenie, bo ci ostatni z tremy nie mogli wydobyć z siebie głosu. Seanse zaczynały się o 23.00, więc widzowie i tak nie mogli wrócić do domu. W owym bowiem czasie w Krakowie wszelkie bramy w kamieniach zamykano o 22.00 i trzeba by się dobijać budząc cały dom.

Krakowianie od razu pokochali „Zielony Balonik”. W spokojnym i cichym Krakowie, gdzie kobieta nie mogła wyjść na ulicę bez kapelusza, by zaraz o niej nie plotkowano, takie zachowanie budziło prawdziwy entuzjazm dla młodych prądów w kulturze.

Zupełnie odmienny charakter miała sąsiednia kamienica zwana popularnie „pod Trzema Pyskami” od fantazyjnych masek zdobiących fasadę. Dziś bardziej znamy to miejsce jako Muzeum „Dom Jana Matejki”. Rzeczywiście, Mistrz Jan urodził się w tym gmachu, który należał do Rosbergów- zacnej niemieckiej rodziny zajmującej się rymarstwem- z której pochodziła jego matka Joanna. Jego ojcem był Czechem z Hradec Kralove, z zawodu muzykiem i właśnie ta profesja była powodem jego przyjazdu do Polski. Zatrudnili go bowiem Wodziccy, by uczył ich dzieci w pałacach w Prokocimiu i Kościelnikach, które wtedy leżały jeszcze daleko za Krakowem. Z czasem Franciszek przeniósł się do Krakowa i zamieszkał na stancji u państwa Rosbergów, a następnie ożenił się z córką właścicieli kamienicy.

Jan Matejko przeszedł do historii jako malarz, choć dość dobrze grał na fortepianie i był bardzo muzykalny. Być może poszedłby w tym kierunku, ale miał ogromne kłopoty z wysławianiem się, bo w domu mówiono łamanym językiem polsko- czesko-niemieckim. Dlatego starał się unikać wszelkich wystąpień publicznych, a nie było to łatwe, bo jego sława przekraczała wszystko to co dzisiaj znamy pod tym terminem.  

Tak czy inaczej nie poświęcił się muzyce, choć tego typu tematy można spotkać w jego twórczości. Np. w kościele mariackim, gdzie jego ojciec grał na organach i prowadził chór, całe prezbiterium pokryte jest postaciami, grających na różnych instrumentach, aniołów,  wykonanych według jego projektów.

Niedaleko kamienicy J. Matejki, ale po przeciwnej stronie ulicy, na gmachu nr 20, odnajdujemy tablicę z wiadomością, że właśnie tutaj, Feliks Nowowiejski, skomponował muzykę do „Roty” Marii Konopnickiej. Ten wybitny, urodzony na Warmii, kompozytor, był od 1909 r. był dyrektorem artystycznym krakowskiego Towarzystwa Muzycznego.

Prawykonanie „Roty” odbyło się w Krakowie, w dniu 15 lipca 1910 r., w 500. Rocznicę bitwy pod Grunwaldem. A okazją do jej wykonania było oczywiście odsłonięcie, ufundowanego przez Ignacego Paderewskiego, Pomnika Grunwaldzkiego. Monument ten stanął na Kleparzu, na placu noszącym imię Jana Matejki – skądinąd twórcy słynnego obrazu o tej tematyce.  

Kolejną związaną z muzyką kamienicą na ul. Floriańskiej jest dawny dom naczelnika poczty z czasów Zygmunta Starego, Prospera Provany. Kamienica posiada piękny renesansowy portal z łacińskim napisem mówiącym, że „niech tak długo stoi ten dom dopóki złów nie obejdzie kuli ziemskiej, a mówka nie wypije morza”. W XIX w. znajdował się tu hotel w którym zatrzymał się car Aleksander II i jego brat ks. Konstanty. Na ich cześć nazwano go więc „Hotel de Russie”, a potem po powstaniu listopadowym, gdy Kraków zapełnił się uchodźcami z zaboru rosyjskiego, zmieniono nazwę na budzącą mniejsze emocje- „Hotel od Różą”. I taką nosi do dziś. Mieszkało tu wielu wybitnych gości, którzy zatrzymywali się w naszym mieście, a między nimi także genialny węgierski muzyk Franciszek Liszt, który koncertował w Sali Balowej pobliskiego hotelu „pod Węgierskim Królem” czyli obecnego „Hotelu Saskiego”.

Ale najważniejsze to fakt, iż w piwnicach hotelu „pod Różą”, od początku lat 80. XX w., aż do śmierci, dawał swoje recitale, jeden z najbardziej znanych krakowskich (i zarazem polskich) piosenkarzy i kompozytorów, Marek Grechuta.

Niedaleko „Hotelu pod Różą” w kamienicy noszącej miano „pod Aniołkiem” (od godła na fasadzie) urodził się znany komediopisarz, Michał Bałucki. Ten autor wielu sztuk przeszedł do historii dzięki piosence, którą napisał w więzieniu św. Michała na ul. Senackiej. Opisywała ona tęsknotę górala, który siedział wraz z nim. Choć utwór ten ma aż pięć zwrotek, to wszyscy znają z reguły tylko refren, z rozdzierającym dusze pytaniem: „Góralu. Czy ci nie żal? Góralu wracaj do hal”. 

Przy okazji warto zwrócić uwagę na samą kamienicę, która jest mała, dwupiętrowa i posiada tylko 2 okna na każdej kondygnacji. Stoi ona bowiem na oryginalnej działce wytyczonej w 1257 roku kiedy lokowano miasto. Kiedyś tak wyglądały wszystkie domy w Krakowie. Dopiero później wykupywano po kilka parcel i łączono je w okazalsze kamienice.

Ulicę Floriańską od strony Rynku zamyka kamienica „pod Murzynami”. Niegdyś mieściła się tu apteka, a ponieważ podstawowym środkiem leczniczym było wtedy wino, do którego dosypywano różnych proszków, więc jej godłem było dwóch murzynów podtrzymujących kosz z winoroślą. Godło to, pochodzące z XVII w.  zachowało się do dziś. Do literatury przeniósł je Konstanty Ildefons Gałczyński, który wróciwszy po wojnie z obozu jenieckiego do kraju, jakiś czas mieszkał w Krakowie, pracując w „Przekroju” i pisząc teksty do kabaretu „7 kotów”. Uwielbiając nocne eskapady dorożką (samochodów było  jeszcze wtedy zbyt mało, a poza tym nie były „poetyckie”) wyruszał „zaczarowaną dorożką” spod baru przy ul. Wenecja zwanego „Puszetówką”(na część często tak przebywającego rzeźbiarza Jacka Pugeta) do Sukiennic, gdzie dla odmiany znajdowała się elegancka kawiarnia „Noworolskiego”, w której spotykali się profesorowie UJ i krakowska inteligencja. „Zaczarowanym dorożkarzem” – kierującym „zaczarowana dorożką” i „zaczarowanym koniem” był Jan Kaczara. Solidny ten fiakier tak się przejął swoją  rolą w literaturze, że do końca życia mówił tylko wierszem. Po jego śmierci osławioną dorożkę, z bocznym nr 13, prowadził jego syn. By nie było pomyłki z boku miała ona napis „zaczarowana dorożka”.

Gałczyński był niezwykle umuzykalnionym pisarzem, stąd jego teksty często przerabiano na piosenki. A i on sam, w swojej twórczości, chętnie odwoływał się do terminologii muzycznej, pisząc o: koncertach, scherzach, fugach i symfoniach. Wspomniany utwór o „Zaczarowanej dorożce” podzielił np. na strofy, a przy każdej zaznaczył tempo, w którym należy ją recytować lub śpiewać. Są to kolejno: allegro, allegro sostenuto, allegretto, allegro ma non troppo, allegro cantabile, allegro furioso alla polacca, co oznacza: szybko –  poważne – żwawo – umiarkowanie – śpiewne –  szaleńczo, w polskim stylu. Ten ostatni termin to oczywiście licentia poetica samego Gałczyńskiego.