Odc. 10 - Synowie takich ojców! – rzecz o Władysławie Żeleńskim i Franciszku Matejce

Synowie takich ojców! – rzecz o Władysławie Żeleńskim i Franciszku Matejce

 

            Tadeusz Boy Żeleński w jednym z felietonów opisywał swój nałóg hazardowego grania w karty, któremu oddawał się w młodości. Było to oczywiście nielegalne, więc w karty grano w jakiś podejrzanych spelunkach i mrocznych piwnicach. Między innymi wspomniana, jak siedząc w jednym z takich miejsc, w towarzystwie syna poety Adama Asnyka pomyślał z zadumą – „synowie takich ojców”.

            Było to oczywiście nawiązanie do słynnej sceny z „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej, w której Barbara Niechcicowa, odnalazłszy swojego syna Tomaszka, grającego w karty w jakimś wapienniku, zakrzyknęła z oburzeniem: „syn takiego Ojca!”.

            Porozmawiajmy więc trochę o ojcu Tadeusza Boya Żeleńskiego, słynnym krakowskim muzyku, Władysławie Żeleńskim. Rzeczywiście, młody Boy mógł czuć wyrzuty sumienia, że hańbi tak znakomite i szanowane w Grodzie Kraka nazwisko. Jego ojciec był bowiem  postacią wyjątkową i bardzo zasłużoną.

Urodzony 6 lipca 1837 roku w podkrakowskich Grodkowicach, Władysław Żeleński, wywodził się z rodziny pieczętującej się herbem Ciołek, a więc tym samym, którego miał używać pierwszy władca Polski, mityczny Lech, oraz ostatni nasz król, Stanisław August Poniatowski,

Rodzina Żeleńskich wywodziła się – jak sama nazwa wskazuje – z Żelanki, ale ich główną siedzibą były Łuczanowice – wieś na terenie obecnej Nowej Huty. W czasach Boya Żeleńscy już tu nie mieszkali, choć sam Boy bywał tam, ale jako lekarz. Nie zapominajmy bowiem, że z zawodu, oficjalnie, był lekarzem, szczególnie zasłużonym dla rozwoju krakowskiej pediatrii. To właśnie on zainicjował powstanie organizacji wspierającej karmiące matki o nazwie „Kropla Mleka”, a w Łuczanowicach znajdował się słynna mleczarnia, z którą współpracował.

Wróćmy jednak do jego rodziny. W XVIII w. Żeleńscy przenieśli się do Grodkowic i właśnie tu, podczas tzw. rabacji w 1846 roku, zbuntowani chłopi, zabili ojca Władysława a dziadka Boya, Marcjana Żeleńskiego. Marcjan – oficer wojska polskiego i uczestnik powstania listopadowego – był też uzdolnionym pianistą i kompozytorem, choć twórczość swą traktował w sposób amatorski. Po jego śmierci żona z dziećmi przeniosła się do Krakowa, gdzie Władysław uczęszczał do liceum św. Anny, ucząc się jednocześnie gry na fortepianie, początkowo u Kazimierza Wojciechowskiego, a potem u Jana Germasza. Zaś w zakresie kompozycji jego nauczycielem był Franciszek Mirecki.

Ów Franciszek Mirecki to bardzo ważna i zasłużona dla krakowskiej muzyki postać. Jego ojciec, także Franciszek, był organistą w Kościele Mariackim, a matka wywodziła się z rodziny krakowskich muzyków. Mirecki naukę na fortepianie podjął już w wieku 4 lat, a mając 9 lat występował już publicznie.

Po nauce w gimnazjum św. Anny i studiach na Uniwersytecie Jagiellońskim, wyjechał do Wiednia, gdzie był bibliotekarzem i sekretarzem, twórcy Ossolineum, hrabiego Józefa Maksymiliana Ossolińskiego.

Wiedeński okres wykorzystał też do pogłębienia wiedzy muzycznej, ucząc się m.in. u  Johanna Nepomuka Hummla i  Antonia Salieriego – wziętego w swym czasie kompozytora, którego mocno wykoślawiony – i nie mający zbyt wiele z rzeczywistością – obraz, pokazał film Milosia Formana „Amadeusz”.

Z Wiednia F. Mirecki pojechał do Wenecji, a potem do Paryża, gdzie zyskał znaczną sławę oraz materialną stabilizację. Planował też wystawienie w Warszawie trzech swoich  oper: „Cyganie”, „Puławski” oraz „Piast”, z czego jednak nic nie wyszło. Następnie pracował w Mediolanie, Rzymie, Neapolu i Genui, a także Florencji oraz Turynie. Przez rok był też dyrektorem Opery Włoskiej w Lizbonie.

W lipcu 1838 r. przeniósł się do Krakowa, gdzie, w swoim mieszkaniu na Piasku, założył szkolę śpiewu dramatycznego. Reprezentowała ona bardzo wysoki poziom, a jej uczniowie występowali w trudnym, zwykle włoskim, repertuarze operowym, solowym i chóralnym.

W 1841 r. szkoła ta została przekształcona w Szkołę i Bursę Muzyczną, a następnie przyłączono ją – jako jeden z działów – do krakowskiego Instytutu Technicznego. Mirecki pracował tam do końca życia, przyczyniając się wydatnie do rozwoju kultury muzycznej Krakowa. W 1848 mianowano go członkiem Towarzystwa Naukowego w Krakowie, a dziesięć lat później także Galicyjskiego Towarzystwa Muzycznego we Lwowie. Jego synami byli: nauczyciel śpiewu, Stanisław Mirecki oraz malarz, Kazimierz.

 

Wróćmy jednak do Władysława Żeleńskiego. W wieku 20 lat miał już w swoim dorobku utwory muzyczne, którymi osobiście dyrygował. W tym czasie, na życzenie matki, rozpoczął także studia na wydziale filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, które kontynuował na Uniwersytecie Karola w Pradze.

Tam też podjął dalsze studia muzyczne, by następnie przenieść się do Konserwatorium Paryskiego.  Do kraju powrócił w 1870 roku. Początkowo działał w Krakowie, a następnie przeniósł się do Warszawy, gdzie po śmierci Stanisława Moniuszki objął klasę harmonii i kontrapunktu w Konserwatorium Warszawskim. W 1878 został dyrektorem artystycznym Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego, a w 1881 powrócił na stałe do Krakowa.

To właśnie z jego inicjatywy powołane zostało Konserwatorium Krakowskie, w którym, aż do śmierci w 1921 r., pełnił funkcję dyrektora, o czym przypomina pamiątkowa tablica umieszczona na… krakowskim Teatrze Starym. Bowiem właśnie ten gmach pełnił rolę Konserwatorium, o czym przypomina nie tylko tablica, ale także widoczny do dziś, na budynku, od strony pl. Szczepańskiego, napis: „Towarzystwo Muzyczne i Konserwatorium”.

Mógł wiec Tadeusz  Boy Żeleński odczuwać kompleksy wobec ojca. Tym bardziej, że zawiódł jego nadzieje w dziedzinie muzyki. Zapewne Władysław marzył o jego karierze w tym kierunku, lecz tym razem, jako pedagog, poniósł całkowitą klęskę. Polecił bowiem jednemu ze swoich znajomych, by dawał Boyowi lekcję gry na fortepianie. Ale ten robił to tak nieudolnie, że całkowicie zniechęcił młodego adepta do uprawiania tej dziedziny sztuki.  

Zupełnie inaczej było w przypadku innego syna muzyka, który, choć nie poszedł w ślady ojca, to zawsze chętnie grał na fortepianie i lubił muzykować, zarówno dla rodziny, jak i znajomych. Chodzi oczywiście o Jana Matejkę, którego ojciec Franciszek, a raczej Frantiszek – bo pochodził z Czech – uczył w Krakowie muzyki i prowadził chóry, m.in w Kościele Mariackim, w którym w późniejszym czasie, Mistrz Jan robił polichromie, przedstawiające chóry anielskie.

Jan Matejko był święcie przekonany, że wywodzi się z czeskiej szlachty, herbu Bocian. Tak bowiem opowiadał mu ojciec, który przyjechał do Krakowa, by zostać guwernerem i nauczycielem muzyki dla dzieci hrabiów Wodzickich, którzy oprócz pałacu w Krakowie, mieli także swoje rezydencje w Kościelnikach i Prokocimiu. I właśnie w  Kościelniakach, które dziś znajdują się na terenie Nowej Huty, jakiś złośliwy służący Wodzickich, miał mu zabrać rodowy pierścień i zetrzeć znajdujący się tam herb, trąc nim o kamienny zegar słoneczny.

Przejęty tą opowieścią Mistrz Jan zakupił sobie majątek ziemski w Krzesławicach oraz zlecił pewnemu czeskiemu uczonemu badania genealogii swojej rodziny. O ich wynikach nigdy nie powiadomiono Mistrza Jana, bo uczony ten pojechał do Hradec Kralove, gdzie okazało się, że ojciec malarza, Franciszek, urodził się w chłopskiej rodzinie w Roudnicah, gdzie zresztą do dziś, na cmentarzu, znajdują się liczne groby jego bliższych i dalszych krewnych.

Dopiero po śmierci matki, Franciszek, przeniósł się do Hradec Kralove, gdzie zamieszkał u swojego krewnego, który był księdzem. W nieznanych okolicznościach wyjechał do Galicji. I tu znów narodziła się piękna i sensacyjna legenda. Otóż Frantiszek miał znaleźć pewien pierścień. Nie wiedząc, że jest to tajny symbol masonów, został omyłkowo wprowadzony w tajemnice tej organizacji przez hr. Wodzickiego, który przejeżdżając przez Hradec Kralove, wziął go za masona wysokiej rangi. Zorientowawszy się w pomyłce, a także uświadomiwszy sobie, że zdradził ważne tajemnice osobie niepowołanej, zatrudnił go u siebie jako guwernera dla dzieci i zabrał do Polski. Tak Franciszek miał trafić do wspomnianych już Kościelnik.

Po służbie u Wodzickich przeniósł się do Krakowa, gdzie zatrudniono go m.in. jako kierownika choru, we wspomnianym kościele Mariackim. Mieszkał wtedy przy ul. Floriańskiej w kamienicy zamożnej, zajmującej się rymarstwem, rodziny Rossbergów. Z czasem ożenił się też z córką właścicieli Joanną. Małżonkowie zamieszkali we wspomnianej kamienicy i mieli jedenaścioro dzieci, z czego dziewiątym był Jan Alojz Matejko – czyli nasz wielki malarz, który przyjaźnił się z… Władysławem Żeleńskim. Obaj panowie byli znacznymi osobistościami w życiu miasta i często ze sobą współpracowali. W pamiętnikach sekretarza Jana Matejki, Mariana Gorzkowskiego, zachował się opis wizyty kompozytora w domu malarza przy ul. Floriańskiej. Gorzkowski pisał:

Tego dnia byłem zaproszony do domu Matejki na obiad, gdzie był również i muzyk Żeleński; ponieważ ofiarował on Matejce polonez i mazur, sama pani chciała go koniecznie ugościć. Rozmowa była zrazu ciągle o muzyce. Po obiedzie pani szepnęła mi, bym kogoś jeszcze do domu zaprosił, a mianowicie panią Wołodkiewiczową; wyszedłem więc i wkrótce wprowadziłem ją tak ją, jak również panią Strogonow, która po śmierci młode syna zamieszkała w Krakowie. Żeleński grał dużo i śpiewał, a choć żadnego nie ma głosu, to jednak można się było domyśleć, co to są za utwory i jakimi by były, gdyby ktoś znakomicie zaśpiewał.

Wielka rozpoczęła się potem sprzeczka o muzyce Wagnera i jego utworach; Żeleński utrzymywał, że będąc w Bajrucie i słysząc jego operę, był do niewytrzymania znudzony, że z nudów przeklinał Wagnera, że potem wzniósł okrzyk na cześć Moniuszki, którego coraz więcej ceni; pani Wołodkiewiczowa przeczyła temu, twierdząc, że Wagner dziś nie jest jeszcze zrozumiały, lecz jest to wielki geniusz, że muzyka jego ma coś niebieskiego, coś, co wiąże niebo z ziemią. Gdy potem wszczęła się rozmowa o potrzebie opery polskiej, a Żeleński z zapałem o tym mówił, to mu przepowiadałem, że on stworzy polską operę, która może będzie stanowić epokę w muzyce polskiej.

Ładna perspektywa, ale Władysław Żeleński, choć utworzył w Krakowie Konserwatorium i został Honorowym Obywatelem naszego miasta, żadnej nowej epoki w sztuce polskiej nie stworzył. To akurat jego syn – urwis i hazardzista – zwany pieszczotliwie chłopcem, czyli „boy” -em, odcisnął mocne piętno na naszej kulturze. To jego imię pamiętane jest do dziś, a pisane przez niego teksty cieszą się nieprzemijającą popularnością.

Na koniec warto też parę słów poświęcić wspomnianemu budynkowi Konserwatorium. Rzeczywiście wystawiono go jako teatr, łącząc ze sobą trzy kamienice, na zbiegu ul. Jagiellońskiej i placu Szczepańskiego. Swoją działalność instytucja ta zaczęła w 1798 r., a więc można powiedzieć, że nasz Teatr Stary jest najdłużej funkcjonującym budynkiem teatralnym w Polsce.

Aliści u schyłku XIX w. gdy w innym miejscu Krakowa, wzniesiono o wiele większy i bardziej nowoczesny tetr, dedykowany pierwotnie Aleksandrowi Fredrze (dlatego to właśnie jego popiersie stoi przed teatrem), a potem Juliuszowi Słowackiemu, teatr przy placu Szczepańskim zaczął podupadać. By go ratować budynek ten przekazano na cele muzyczne. W latach 1903-1906 architekci Franciszek Mączyński i Tadeusz Stryjeński przerobili go w stylu secesyjnym. W środku zamontowano – po raz pierwszy w Krakowie na tą skalę – stropy żelbetonowe, a fasadę, artysta Józef Gardecki, ozdobił pięknym secesyjnym fryzem. Wnętrze, także w secesyjnym stylu, zaprojektowali: Eugeniusz Dąbrowa Dąbrowski i Józef Czajkowski. Wtedy mieściło się tu właśnie wspomniane konserwatorium i sale Towarzystwa Muzycznego. Funkcje teatralne przywrócili temu miejscu dopiero Niemcy, w czasach II wojny światowej. Dziś jest tu teatr im. Heleny Modrzejewskiej, któremu w 1991 r. nadano status Teatru Narodowego.