Odc. 5 - Muzyka na ul. Brackiej

Maciej Miezian

 

Muzyka na ul. Brackiej

 

Na północy ściął mróz
Z nieba spadł wielki wóz
Przykrył drogi pola i lasy
Myśli zmarzły na lód
Dobre sny zmorzył głód
Lecz przynajmniej się można przestraszyć

(…)

A w Krakowie na Brackiej pada deszcz
Gdy konieczność istnienia trudna jest do zniesienia
W korytarzu i w kuchni pada też
Przyklejony do ściany zwijam mokre dywany
Nie od deszczu mokre lecz od łez

 

            Tą piosenkę do słów Michała Zabłockiego, śpiewaną przez Grzegorza Turnaua zna zapewne każdy Polak. Rozsławiła ona niewielką ulicę wychodzącą z Rynku Głównego w Krakowie, która ma dość niezwykły jak na Kraków, bo krzywy przebieg. Jej kształt wziął się bowiem stad, że w dawnych czasach łączyła ona Rynek z jedynym wejściem do kościoła franciszkanów. Obecne przebito bowiem dopiero po rozebraniu murów obronnych, które dotykały do kościoła od strony zachodniej

W przeszłości ulica Bracka wsławiła się licznymi zakładami złotniczymi i kowalskimi. U jej wylotu na Rynku, naprzeciw pałacu „Pod Baranami”, archeolodzy trafili na ślady dymarek do wytapiania rudy.

W okresie młodopolskim ulica słynęła ze słynnej winiarni „Bodega”, gdzie zamiast krzeseł siedziało się na beczkach. Zbierali się tu liczni literaci, ich tradycje kontynuują dziś twórcy „Święta ulic Brackiej i Gołębiej” – m.in. muzycy Leszek Długosz oraz wspomniani już Michał Zabłocki i  Grzegorz Turnau.

Ulica Bracka zaczyna się od strony ul. Franciszkańskiej. Wchodząc w nią widzimy po prawej okazałą barokową kamienicę, przerobioną w okresie klasycyzmu, którą w XIX w. baron Larisch przeznaczył na cele miejskie. Mieściła się tu pierwsza siedziba Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, w której Jan Matejko pokazywał swoje słynne płótna. To właśnie z zachęty Towarzystwa mistrz namalował Konstytucję 3 Maja, zaś młody Stanisław Wyspiański dostał zamówienie na freski i witraże do kościoła franciszkanów.

A ponieważ wiadomo, że „pańskie oko konia tuczy”, pierwszym prezesem TPSP wybrano ks. Sanguszkę, bo miał swój pałac naprzeciw Pałacu Larischa, po przeciwnej stronie ulicy Brackiej.

Z innych kamienic tutaj zachowanych warto wymienić tę pod nr 7, gdzie mieszkała Henrietta Ankwiczówna, do której, mówiąc językiem staropolskim „smolił cholewki” w Rzymie sam Adam Mickiewicz. Niestety jej ojciec, nie zdając sobie sprawy, że przejdzie ona do historii tylko dlatego, że Mickiewicz zadedykował jej wiersz Do mojego Ciczerona, doszedł do wniosku, że poeta nie jest dla niej najlepszą partią i zawiózł ją do Krakowa. W sumie uratował on biednego Adama, bo okazała się ona utracjuszką, a jako właścicielka Woli Justowskiej przyczyniła się do znacznego wyrębu Lasu Wolskiego, by mieć na suknie i wojaże.

Na rogu Brackiej i Gołębiej stała wieża obronna wzniesiona przez brata wójta Alberta, Henryka. Jej resztki zachowały się w gotyckim domu Melsztyńskich, przekształconym następnie w bursę uniwersytecką dla Węgrów, o czym przypomina tablica na fasadzie. Madziarowie byli nacją wojowniczą i niespokojną. Cały czas prowokowali burdy, szczególnie w pobliskim getcie, gdzie organizowali coroczne pogromy z okazji rocznicy Męki Pańskiej.

Zaś na kamienicy narożnej z Rynkiem wisi tablica informująca, że zmarł w niej piewca Podhala, Władysław Orkan. Poeta był tez autorem, opublikowanego w 1915 r. Marszu Strzelców, napisany dla organizacji o tej nazwie:

Dalej ochotni choć kordon jest przed wami
Żwawi i lotni przejdziem pułkami
Marsz kraj przed nami otwarty hen za Wisłę i za Bug
Ten kraj wymazany z karty krwią nam odkupi wróg
Ten kraj nam odkupi wróg!
Naprzód żołnierze do sławy nasze kroki
Bagnetem szczerze czyńmy wyroki
Marsz za nami idą masy hen ze wszystkich Polski stron!
Przez nas odwrócą się czasy
Zadrży moskiewski tron!
Tak zadrży moskiewski tron!

 

Ulica Bracka była też w średniowieczu świadkiem wyjątkowo dramatycznych wydarzeń, które zaowocowały powstaniem ciekawego utworu muzycznego. Chodzi oczywiście o smutne dzieje rycerza Andrzeja Tenczyńskiego oraz powstanie Pieśń o zabiciu Andrzeja Tenczyńskiego, która jest najstarszym znanym polskim wierszem 13-zgłoskowowym, czyli ma to metrum, w którym wzmiankowany tu już Adam Mickiewicz napisał swojego „Pana Tadeusza”.

Ale od początku. Kościół i klasztor oo. Franciszkanów to jedno z najbardziej znanych miejsc w Krakowie. Wzniesiono go w XIII w., na planie krzyża greckiego czyli takiego o równych ramionach. Ale potem rozbudowano, zacierając pierwotny plan. W swoich początkach kościół miał służyć jako mauzoleum dla książąt, którzy rządzili Krakowem. Był to bowiem okres rozbicia dzielnicowego i władcy – zgodnie z ówczesną modą – kazali się chować w kościołach zakonnych. W owym bowiem czasie panowała powszechna bieda i wielkie katedry, postawione w czasach pierwszych Piastów, często stały opuszczone i zapomniane, bo nie miał ich kto utrzymywać.

 I tak pochowano u krakowskich franciszkanów, Bolesława Wstydliwego, który wydał przywilej lokacyjny Krakowa, jego siostrę – bł. Salomeę oraz synów Władysława Łokietka, Stefana i Władysława. Sam Władysław Łokietek ukrywał się tu przed wojskami Henryka Wrocławskiego. A potem królowa Jadwiga spotykała się tu z Wilhelmem Habsburgiem.

16 lipca, owego feralnego,  1461 r., rycerz Andrzej Tęczyński, który właśnie wybierał się na wojnę, poszedł po swoją zbroję, którą oddał do poprawy, mieszkającemu na ul. Brackiej, płatnerzowi Klemensowi. Niezadowolony z jego pracy zapłacił mu o wiele mniej niż to było umówione, a na dodatek spoliczkował go w jego własnym zakładzie. Na koniec poszedł do ratusza, złożył skargę na owego Klemensa i kazał go tu doprowadzić. Nie czekając na ciąg dalszy wyszedł z ratusza i na Rynku, lub ul. Brackiej, ponownie spotkał Klemensa, prowadzonego przez miejskich strażników. Tu Klemens zelżył go publicznie, za co rycerz Andrzej i jego ludzie dotkliwie go pobili.

Tego co wydarzyło się później nikt nie mógł powstrzymać. Mieszczanie od dawna mieli już swoje porachunki ze szlachtą, więc w mieście wybuchł tumult. Uderzono w dzwony i zaczął się zbierać coraz większy tłum. Nie pomogła nawet interwencja królowej, Elżbiety Rakuszanki, która pod nieobecność króla sprawowała rządy na wawelskim zamku.

Andrzej Tęczyński, widząc co się dzieje, ukrył się najpierw w jednym z domów przy ul. Brackiej, ale potem przeszedł wraz z synem i towarzyszami do kościoła oo. franciszkanów, gdzie skrył się w wieży. Potem jednak znów zmienił zdanie i zszedł do zakrystii, gdzie odnalazł go tłum.

Nie bacząc na świętość miejsca Tęczyński został dosłownie zatłuczony na śmierć, a jego zwłoki, nad którymi tłum nieustannie się pastwił, zostały przewleczone rynsztokiem przez ulicę Bracką na Rynek.

To morderstwo , rzeczywiście straszne, natchnęło jakiegoś nieznanego autora do napisania wspomnianej „Pieśni o śmierci Andrzeja Teczyńskiego”. Odnaleziono ją na marginesie jednego z rękopisów, które niegdyś należały do średniowiecznego kronikarza, Jana Długosza”:

 

A jacy to źli ludzie mieszczanie krakowianie,
Żeby pana swego, wielkiego chorągiewnego,
Zabiliście, chłopi, Andrzeja Tęczyńskiego!
Boże się go pożałuj, człowieka dobrego,
Iże tako marnie szczedł od nierownia swojego!

Chciał ci krolowi służyci, swą chorągiew mieci,
A chłopi pogębek dali ji zabici.
W kościele-ć zabili — na tem Boga nie znali,
Świątości nizacz nie mieli, kapłany poranili.
Zabiwszy, rynną ji wlekli, na wschod nogi włożyli,
Z tego mu gańbę czynili.

(…)

Nie stojicie wszytcy za jeden palec jego!
Mnimaliście, chłopi, by tego nie pomszczono?
Już ci jich szeć sieczono; jeszcze na tem mało!
A ten Waltko radźsa, ten niewierny zdradźsa,
Z Greglarem się radzili, jakoby ji zabić mieli.

(…)

Rzeczywiście, zapowiadane represje nastąpiły. Sześciu losowo wybranych mieszczan krakowskich zostało ściętych na Wawelu, pod basztą, która od tego czasu zaczęto nazywać Tęczyńską, a Kraków miał zapłacić Tęczyńskim tak ogromne odszkodowanie, że mogło to zrujnować miasto.  Pertraktacje trwały długo i misto zapłaciło, nie tak dużą sumę jak zasądzono, ale i tak ogromną.

            Warto także przypomnieć, że kościół oo. franciszkanów posiada ciekawe polichromie autorstwa Stanisława Wyspiańskiego, o czym już wspominaliśmy. Z reguły są to różnego rodzaju motywy roślinne, ale w jednym miejscu – akurat przy zakrystii gdzie zabito Jędrzeja Tęczyńskiego – artysta zamieścił scenę strącenia Szatana w otchłań. Czyżby to była jakaś aluzja do wydarzeń z 1461 r.?

Wyspiański także był poetą i pisał piosenki, które były wydawane. Np. w 1908 roku ukazały się trzy piosenki skomponowane przez Zygmunta Noskowskiego, do słów Stanisława Wyspiańskiego. A w 1911 r. Bolesław Walek Walewski napisał muzykę do „Pogrzebu Kazimierza Wielkiego”. Z bliższych naszym czasom utworów to Marek Grechuta z Magdą Umer przepięknie zaśpiewali fragment „Wesela”: rozmowę Poety z panną Młodą,  a Zygmunt Konieczny skomponował cykl songów do „Nocy Listopadowej” w reżyserii Andrzeja Wajdy, która była wystawiana w krakowskim Teatrze Starym.

Jednak swoistym arcydziełem Stanisława Wyspiańskiego jest śpiewana w „Weselu” przez Chochoła piosenka:

Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,
ostał ci się ino sznur.

Utwór ten, którego melodię zaczerpnął Wyspiański z ludowej piosenki „Od Krakowa czarny las..”,  jest do dziś przedmiotem wielu analiz i rozważań nad polskim charakterem i naszym losem narodowym.

Co ciekawe, do tej melodii, ułożył też słowa najbliższy przyjaciel Stanisława Wyspiańskiego, Lucjan Rydel, nadając mu jednak całkowicie inne znaczenie:

 Od Krakowa czarny las,
Nad tym lasem tęczy pas —
Ona tam daleko,
Gdzieś za siódmą rzeką,
Lecz Bóg tęczą związał nas.

Z kolorowych siedmiu smug
Most przez niebo zrobił Bóg:
Po tęczowym moście,
Aniołowie noście
Serce moje do jej nóg.