Odc. 6 - Muzyka w katedrze na Wawelu w okresie średniowiecza i renesansu.

Muzyka w katedrze na Wawelu w okresie średniowiecza i renesansu.

Obecny kościół katedralny na Wawelu to któraś z kolei budowla, stojąca na tym miejscu. Być może kiedyś była tu jakaś słowiańska gontyna, ale o muzyce z tych czasów nie wiemy nic, bo nasi przodkowie nie mieli pisma, a przynajmniej się ono nie zachowało.

Potem, za czasów Wielkich Moraw i rządów Czechów w Krakowie, gdy – jak pisze Legenda panońska – „pogański książe, silny wielce”, który rządził Wiślanami, został pokonany i zmuszony do chrztu, być może powstał tu jakiś drewniany kościół, w którym odbywały się pierwsze kościelne śpiewy. Nie wiemy nic o tym, poza faktem, że spisy biskupów krakowskich, wymieniają jakiś przedpiastowskich dostojników: Prokulfa i Prohora, a więc w Krakowie musiała istnieć jakaś struktura kościelna.  

Tak czy inaczej, pierwszą murowaną świątynie na Wawelu, po której zostały tylko reszki w postaci krypty św. Gereona, wybudował Bolesław Chrobry. Wtedy musiał się tu pojawić śpiew gregoriański. Na pewno tak było, gdy w 1046 r.,  objął w Krakowie swoje rządy, biskup Aaron, który wcześniej był opatem klasztoru oo. Benedyktynów w Tyńcu.  

Potem śpiew gregoriański wykonywano też w innych kościołach Krakowa. W występujących tam chórach uczestniczyli uczniowie, założonej w XII w. szkoły katedralnej na Wawelu. Była to, przed powstaniem dzisiejszego Uniwersytetu Jagiellońskiego, pierwsza wyższa uczelnia w Krakowie, a jedną z wykładanych tam sztuk wyzwolonych, była właśnie muzyka.

Ze spisu inwentarzowego, sporządzonego w 1110 r. wiemy, że w bibliotece owej szkoły było ok. 30 ksiąg liturgicznych , a także naukowe rozprawy o muzyce, autorstwa Alukina, Rabanusa Maura i Boecjusza.

W XIII w. – jak się przypuszcza – w krakowskich kościołach były już organy. A na pewno zamontowali je u siebie u oo. Dominikanie, gdyż w dokumentach jest  wspomniany organmistrz Jan. A skoro były tam to tym bardziej musiały być na Wawelu, w siedzibie władcy.

W owym czasie stała już nowa katedra, którą w miejsce kościoła z czasów Bolesława Chrobrego, wybudował książę Władysław Herman – ojciec słynnego Bolesława Krzywoustego. Świątynia ta zachowała się we fragmentach, w podziemiach katedry. Można ją zobaczyć zwiedzając groby królewskie, głównie w postaci tzw. krypty św. Leonarda, w której pochowany jest biskup Maur. Kiedyś to właśnie jemu, niektórzy badacze, przypisywali autorstwo tzw. „Kroniki Galla Anonima”.

Nie wnikając w to kto naprawdę był jej autorem, warto przypomnieć, że w dziele tym zapisane są teksty najstarszych polskich piosenek – nie wiadomo tylko czy zmyślonych przez autora, czy też rzeczywistych. Np. po zdobyciu Pomorza nasi przodkowie mieli śpiewać:

Naszym przodkom wystarczały ryby słone i cuchnące,
My po świeże przychodzimy, w oceanie pluskające!
Ojcom naszym wystarczało, jeśli grodów dobywali,
A nas burza nie odstrasza ni szum groźny morskiej fali.
Nasi ojce na jelenie urządzali polowanie,
A my skarby i potwory łowim, skryte w oceanie!

W czasach nam współczesnych piosenkę tą nagrał Czesław Niemen. A Ewa Demarczyk zaśpiewała zawartą w tej kronice piosenkę o cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego:

Bolesław, książę wsławiony.
Z daru Boga narodzony,
Modły świętego Idziego
Przyczyną narodzin jego.

W jaki sposób się to stało,
Jeśli Bogu tak się zdało,
Możemy wam opowiedzieć,
Skoro chcecie u tym wiedzieć.

Z XIII w. pochodzi także „Bogarodzica” i zapewne ta pieśń była wykonywana w krakowskiej katedrze. Lecz przede wszystkim, dział tu w owym czasie, pierwszy polski,  znany nam z imienia, kompozytor, Wincenty z Kielczy. Choć do historii przeszedł głównie jako autor pierwszego żywotu św. Stanisława, to zajmował się także muzyką. To właśnie on skomponował oficjum  ku czci świętego, które pierwotnie wykonano 8 maja 1254 r. gdy przenoszono relikwie św. Stanisława z Wawelu do kościoła na Skałce. I to właśnie z tego utworu pochodzi hymn „Gaude Mater Polonia”, którego tekst, w polskim tłumaczeniu, zaczyna się od słów:

Raduj się Matko-Polsko,

w sławne potomstwo płodna!

Króla królów i najwyższego Pana wielkość

Uwielbiaj chwałą przynależną.

Albowiem z Jego łaskawości

Biskupa Stanisława męki

Niezmierne, jakie on wycierpiał,

Jaśnieją cudownymi znaki.

 

Godnym następcą Wincentego z Kielczy była Michał z Radomia – najwybitniejszy ze znanych średniowiecznych, polskich autorów muzyki polifonicznej. Działał w czasach króla Władysława Jagiełły – władcy tak rozmiłowanego w muzyce, że umarł w Gródku Jagiellońskim, w wyniku przeziębienia, którego się nabawił w lesie, podczas słuchania słowików.

Władca ten, co wiemy z dokumentów, miał trzy kapele. Do pierwszej należeli trębacze, którzy grali na oficjalnych uroczystościach. Drugą tworzyli lutniści, gęślarze i harfiści, grający dla przyjemności władcy. Trzecią zaś śpiewacy i muzycy, którzy uświetniali  uroczystości kościelne, odprawiane w jego obecności.

 Mikołaj z Radomia komponował w stylu burgundzkim, a więc nawiązywał do twórców niezwykle nowatorskich, którzy w swoich kompozycjach odchodzili od ówczesnych kanonów muzycznych, tworząc nowy styl, zapowiadający już renesans. Tak możemy przynajmniej sądzić z siedmiu zachowanych kompozycji Mikołaja. Jego najbardziej znanym utworem jest motet Magnificat. Nie ustępuje mu także panegiryk, ku czci króla Władysława Jagieły i jego czwartej żony Zofii Holszanskiej, która nota bene zatrudniała Mikołaja jako swojego nadwornego klawicymbalistę, czyli jakbyśmy dziś powiedzieli klawesynistę.

Panegiryk ten był napisany na urodziny królewskiego syna, Kazmierza Jagiellończyka, zaś jeszcze inny utwór opiewał narodziny innego męskie potomka króla: Władysława zwanego „Warneńczykiem”. Obie te pieśni były zapewne wykonywane z okazji chrztu chłopców, który miał miejsce właśnie w wawelskiej Katedrze.

Także w czasach Jagiełły studiował na Akademii Krakowskiej, Piotr Wilhelm z Grudziądza – kolejny wielki polski kompozytor. Nie wiemy zbyt wiele o jego życiu. Po ukończeniu studiów w Krakowie wędrował po Europie. Był zapewne na Soborze w Bazylei, pełnił też rolę kapelana cesarza Fryderyka III. Stąd jego utwory odnajduje się nie tylko w Polsce, lecz także w Czechach, Niemczech i Austrii. Obecnie znamy ich około 40.

Wspaniały rozkwit muzyki na Wawelu nastąpił też w czasach renesansowych, gdy rządzili tu ostatni władcy dynastii Jagiellonów: Zygmunt Stary oraz jego syn Zygmunt August. Działali tu wtedy tak wybitni muzycy jak: Marcin Leopolita, Wacław z Szamotuł, Jakub Polak, a przede wszystkim Mikołaj Gomółka, który napisał muzykę do psalmów w tłumaczeniu Jana Kochanowskiego – nb. sekretarza króla Zygmunta Augusta. Każdy z nas, zna chyba, pochodzącą z owego zbioru, a śpiewaną do dziś, pieśń:

Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?
Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie:

 I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie.
Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszytko Twoje,
Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje.
Wdzięcznym Cię tedy sercem. Panie, wyznawamy,
Bo nad to przystojniejszej ofiary nie mamy.

Największym jednak renesansowym pomnikiem muzycznym na Wawelu, a zarazem jednym z największych europejskich arcydzieł z zakresu sztuk plastycznych i architektury, jest Kaplica Rorantystów na Wawelu, zwana też, od swojego fundatora „Zygmuntowską”. Jej ozdobą było bowiem nie tylko bogate wyposażenie lecz także 9 osobowy chór, śpiewający a capella na 5 głosów, który władca ufundował i – dając mu dochody z kopalń w Wieliczce i Bochni – zabezpieczył po wsze czasy. Oczywiście owe „wsze czasy” nie trwały tak długo jak sobie Zygmunt Stary życzył. Już bowiem w XVII w., w związku ze zmiana gustów muzycznych, chór zaczął podupadać, choć przetrwał dość długo, bo ostatecznie przestano go finansować dopiero w 1794 –  a więc w roku, który w naszych dziejach, był nieszczególnie korzystny dla uprawiania jakiejkolwiek formy sztuki.

Obowiązkiem Choru Rorantystów– jak sama nazwa wskazuje – było codzienne, poranne, śpiewanie roratów oraz udział w świętach kościelnych.

 

Zwiedzanie katedry

Gdybyśmy chcieli dziś odnaleźć miejsca i ślady ludzi, którzy w gotyku i renesansie tworzyli muzykę w katedrze na Wawelu, nie było by to takie proste. Po pierwsze świątynia hermanowska – o czym wcześniej było wspomniane – poza niewielkimi resztkami dziś praktycznie nie istnieje . W XIV w. zastąpiono ją nową. Pierwotnie okazałą świątynię chcieli tu wznieść Czesi, którzy rządzili w Krakowie, za czasów króla Wacława II – ale nie zdążyli. Budowa obecnej katedry przypadła więc na czasy Łokietkowe i była wspólną fundacją króla i biskupa Nankiera. Zniszczeniu uległo wtedy prawie całe romańskie wyposażenie dawnej katedry. Na dodatek barokowe remonty przerzedziły także wyposażenie gotyckie i renesansowe. Starsze ołtarze przenoszono na prowincję, jako dary dla tamtejszych kościołów. I tak np. główny ołtarz z czasów ostatnich Jagiellonów, przed którym wykonywali swoje utwory: Marcin Leopolita, Wacław z Szamotuł czy Mikołaj Gomółka, znajduje się dziś we wsi Bodzentyn w Górach Świętokrzyskich.   

Za to w katedrze spoczywają wspomniani wyżej władcy, oczywiście od Łokietka. Jest nawet symboliczny grób, Władysława Warneńczyka, którego ciała nigdy nie odnaleziono. Niedaleko jego grobowca jest zejście do grobów królewskich. Nekropola naszych władców umożliwia  zobaczenie pozostałości tzw. drugiej katedry z czasów Władysława Hermana, z której zachował się fragment portalu, przepiękna romańska krypta wsparta na 6 słupach pod wezwaniem św. Leonarda oraz przyziemie jednej z wież.

Prawdziwą perłą katedry wawelskiej jest – wspomniana już – okazała kaplica, którą król Zygmunt Stary kazał wystawić dla swojej rodziny, zwana od jego imienia Zygmuntowską. Choć elementy renesansowe widzimy już w obramieniu nagrobka Jana Olbrachta, dopiero tu styl ten znalazł w pełni swoje zastosowanie w zdobieniu nagrobków Zygmunta Starego i dwójki jego dzieci: Zygmunta Augusta i Anny Jagiellonki. Całości dopełnia bogate zdobienie ścian i wnętrza kopuły oraz srebrny ołtarz.

Ciekawa jest też Kaplica Świętokrzyska, gdzie w sarkofagu z salzburskiego marmuru rzeźbionym przez Wita Stwosza spoczywa równie już wspominany król Kazimierz Jagiellończyk. Ściany tej kaplicy są pokryte freskami rusko-bizantyjskimi tak lubianymi przez wychowanych na Litwie królów polskich z dynastii Jagiellonów.

Można też wejść na wieżę dźwigającą legendarny dzwon „Zygmunt” odlany na polecenie króla Zygmunta Starego, w 1520 r. Do jego rozhuśtania potrzeba aż 12 osób. Używa się go tylko w większe święta kościelne oraz przy wyjątkowych okazjach.

Według legendy swój dźwięk dzwon miał zawdzięczać temu, iż do formy, z której miało być odlane jego serce, wrzucił strunę swojej lutni Valentin Bekfark. Pomijając fakt, że w tym czasie zapewne nie było go jeszcze na świecie to rzeczywiście, działał on w Polsce, ale dopiero za czasów Zygmunta Augusta.

Do polskiej literatury przeniósł go Jan Kochanowski dwoma fraszkami. Pierwsza z nich zatytułowana jest „O Bekwarku”:

By lutnia mówić umiała,

Tak by nam w głos powiedziała:

„Wszyscy inszy w dudy grajcie,

Mnie Bekwarkowi niechajcie!”

            Ale bardziej znane określenie Jana Kochanowskiego: „wziąć lutnie po Bekwaku”, pochodzi z tak nieprzyzwoitej fraszki Jana z Czarnolasu, że nie bardzo da się ją zacytować. Zamiast tego pożegnajmy się wiec parafrazą wiersza Jana Kochanowskiego, autorstwa poety Jana Lechonia, który w tomiku „Lutnia po Bekwarku” pisał:

Jak­że moc­no w po­łu­dnie pach­ną lipy w par­ku
I jaki chłód od rze­ki, jak jej rzeź­wość wabi!
Te­raz sia­no sko­szo­ne na łące się gra­bi.
Na ­sta­rej ław­ce leży lut­nia po Be­kwar­ku.