Odc. 8 - Muzyczna wędrówka spod barbakanu na Oleandry

Muzyczna wędrówka spod barbakanu na Oleandry

 

Trawestując znane powiedzenie ks. Adama Chmielowskiego o koniu, można  rzec, iż Kraków, jaki jest, każdy widzi. Totius Poloniae Urbs Celeberrima, czyli „Całej Polski Miasto Najświetniejsze” – mówi dewiza grodu. A krakowski literat Adam Polewka, w swoim wierszu – bodajże jednym z najpiękniejszy, jaki o naszym mieście napisano – powiadał:

Któż wypowie Twoje piękno Krakowie prastary,

Chyba, że na Sukiennicach przemówią maszkary.

Chyba, że się w hymn przemieni Twa duma strzelista,

Z jaką Wieża Maryjacka płynie w gwiezdną przystań…

Wiersz ten, do którego muzykę napisał Alojzy Kluczniok, był częścią polewkowego widowiska „Igrce w gród walą”, które zarówno przed wojną, jak i po niej cieszyło się wielką popularnością. Pokazane po raz pierwszy w 1938 r. opowiadało o życiu krakowskich żaków. W 1953 r., w ramach „Dni Krakowa”, miało miejsce legendarne już wykonanie „Igrców” w krakowskim Barbakanie. Przedstawienie kończyło się ono równo o północy, a gdy Piotr Kruszewski zaśpiewał fragment piosenki: „ A wy, coście gród otwarli dla wędrownych ptaków, idźcie do dom i sny śnijcie, tak piękne jak Kraków”, to jednocześnie w tle, dał się słyszeć, głos trąbki z Wieży Mariackiej. Była to naprawdę magiczna chwila, która na długi czas zapadła w pamięć świadków tego wydarzenia. 

 Niedaleko Barbakanu, przy ul. Floriańskiej znajduje się restauracja „Jama Michalikowa”. W czasach Młodej Polski działała tu cukiernia „Lwowska” Antoniego Michalika, w której krakowscy plastycy, literaci i publicyści urządzili sobie kabaret „Pod Zielonym Balonikiem”.  

 Jeden z twórców kabaretu, poeta i lekarz Tadeusz Boy Żeleński, w swojej „Pieśni o ziemi naszej”, (co było oczywistym nawiązaniem do utworu Wincentego Pola, o tym samym tytule) tak scharakteryzował mieszkańców miasta:

Niech tam so­bie inne na­cje
Za­dzie­ra­ją nosy w górę –
Kra­ków też ma swo­je ra­cje:
Swo­ją wła­sną ma „Kul­tu­rę”!
Tak więc: chy­try jest Ger­ma­nin,
Fran­cuz – spro­śny, Włoch – na­mięt­ny,
A zaś każ­dy kra­ko­wia­nin:
Goły i in­te­li­gent­ny.

Oprócz tej, Tadeusz Boy Żeleński (nb. syn bardzo cenionego krakowskiego kompozytora, Władysława Żeleńskiego), wymyślił wiele innych piosenek, które szczęśliwie zebrał potem w tomik „Słówka”. Dlaczego szczęśliwie? Otóż twórczość kabaretowa jest bardzo efemeryczna, czyli ulotna. Piosenki i teksty tworzy się często pod natchnieniem chwili, albo dotyczą one jakiś szczególnych wydarzeń, które potem tracą znaczenie i wszyscy o nich zapominają.

To też po wykonaniu takiego dzieła i jego krótkotrwałej sławie, gdy utwór cieszy się zainteresowaniem i aplauzem publiczności, zostaje one z reguły całkowicie zapomniany. A jego tekst, – jeśli w ogóle był spisany – trafia do szuflady, a następnie, przy jakiś porządkach, do śmieci. Stąd z wielu przedwojennych kabaretów, szczególnie tych sprzed I wojny, gdy nie było jeszcze radia, a nagarnie utworu było dość skomplikowane, nie mamy zbyt wiele materiału.

Szczęśliwie dla „Zielonego balonika”, który tak naprawdę działa tylko dwa lata, było tam wystarczająco wielu wybitnych ludzi pióra, by przynajmniej część ich twórczości, warto było ocalić dla przyszłych pokoleń. Boy tak o tym pisał w swoim eseju „Kilka słów o piosence”:

W ścisłym przyjacielskim kółku, bez myśli o prasie drukarskiej, rodziły się te piosenki, przeznaczone na zabawę jednego wieczoru. Dziś, kiedy, po kilku latach, przeglądam je przed powtórnym oddaniem do druku, spostrzegam, iż wiele z nich już trąci myszką, wiele, kreślonych na kolanie, razi dotkliwie swym niedbalstwem moje klasyczne zamiłowania; niechaj jednak znajdą się tu razem, jako historyczny dokument owego przelotnego okresu, w którym niewinna wesołość i pustota stukały nieśmiało i boczną furteczką do wrót „pałaców sterczących dumnie” naszej bardzo dostojnej pani Literatury.

Boy był także znakomitym znawcą literatury francuskiej. Po I wojnie wykładał ją nawet na Uniwersytecie w Poznaniu. Przełożył też wiele książek z tego języka, ale tłumaczył także francuskie piosenki, które stawały się u nas przebojami. We wspomnianym eseju, w którym głównie opisuje swoje spotkania z francuską piosenką, zauważą:

 I nigdy tak wyraźnie jak wówczas nie odczułem, czym jest we Francji piosenka: jedną z elementarnych potrzeb egzystencji, artykułem spożywczym tak ważnym i niezbędnym jak wino i mąka. To tło trzeba czuć, aby zrozumieć ów gatunek literacki, który wykwitł z wrodzonej potrzeby odczuwania nie tylko gwałtownych wzruszeń, nie tylko wielkich smutków i radości, ale wprost najpowszedniejszych zjawisk życia codziennego w rytm piosenki.

Ale dodaje też tam, że fenomen francuskiej piosenki, naśmiewającej się codziennie z polityków i bieżącej polityki, miał także charakter terapeutyczny. Opisując fakt przyznawania przez rząd, szczególnie zajadłym kabareciarzom, miejsc w Akademii Literatury czy odznaczania ich Legią Honorową, zauważa:  

A zresztą zdaje się, że te zakłady, w których co wieczora ośmiesza się dobrodusznie a dotkliwie oficjalnych reprezentantów narodu, zdobyły sobie już stanowisko, wprost jako instytucje użyteczności publicznej. (…) Być może, że jest w tem trak­to­wa­niu rze­czy i głęb­szy, pod­kład; że kto się śmieje, ten nie jest groźny; podejrzani są tylko ci ludzie, którzy się nigdy nie śmieją.

Zdanie to nie pada bez przyczyny. Przecież „Zielony balonik”, – czego się często nie kojarzy – dział w latach, gdy w zaborze rosyjskim trwało de facto czwarte powstanie narodowe, jakim była rewolucja 1905 roku. Jest zresztą w serialu teatralnym Andrzeja Wajdy „Z biegiem lat, z biegiem dni” odcinek, w którym warszawscy rewolucjoniści, którzy przyjechali do Krakowa po transport broni, wysłuchują opowieści miejscowych entuzjastów Młodej Polski, o tym, że w „Zielony baloniku” śmieją się „z samego hrabiego Tarnowskiego”.

Oni u siebie, w Priwiślanskim Kraju – jak wówczas nazywano dawne Królestwo Kongresowe – takich „Tarnowskich” po prostu zabijali, zaś ich pieśni, niosły zupełnie nie kabaretowy przekaz, taki jak np. „Warszawianka 1905 r.”

Śmiało podnieśmy sztandar nasz w górę!
Choć burza wrogich żywiołów wyje,
Choć nas dziś gnębią siły ponure,
Chociaż niepewne jutro niczyje…
O!… bo to sztandar całej ludzkości,
To hasło święte, pieśń zmartwychwstania,
To tryumf pracy — sprawiedliwości,
To zorza wszystkich ludów zbratania.

Śpiewano wtedy też „Mazura kajdaniarskiego” – pieśń autorstwa Ludwika Waryńskiego, który w 1880 r. spędził jakiś czas w krakowskim więzieniu św. Michała i miał w naszym mieści proces o szerzenie propagandy socjalistycznej, o czym zresztą przypomina pamiątkowa tablica, na gmachu dawnego sądu przy ul. Senackiej. Pieśń ta też niosła prosty przekaz:

Do mazura stań wesoło,
Buntownicza wiaro!
Suń wesoło, dalej w koło,
Warszawo i Karo!
Wróg ma dla nas kajdan dużo,
Ma też dużo turem,
My weseli, bo kajdany
Dzwonią nam mazurem!

Co ciekawe utwór ten swój pierwodruk zawdzięcza innemu związanemu z Krakowem socjaliście, Józefowi Piłsudskiemu. Zanim w 1918 r. – jak sam to ujął: „wysiadł z czerwonego tramwaju na przystanku Niepodległość” – Piłsudski był szefem działającej nielegalnie Polskiej Partii Socjalistycznej. I to on w 1899 r., w podziemnym „Robotniku”, nie tylko wydrukował „Mazura kajdaniarskiego” Ludwika Waryńskiego, lecz także opatrzył go własnym komentarzem.  

To wszystko jednak działo się poza Krakowem, który przed I wojną światową nie był miastem zbyt rewolucyjnym. Było dokładnie tak jak pisał Czesław Miłosz w „Traktacie poetyckim”:  

Fiakry drzemały pod Mariacką Wieżą.
Kraków malutki jak jajko w listowiu
Wyjęte z rondla farby na Wielkanoc.
I w pelerynach kroczyli poeci.
Nazwisk ich dzisiaj już się nie pamięta.

(…)

Tam nasz początek. Na próżno się bronić,
Próżno wspominać daleki Wiek Złoty.

Nam raczej przyjąć i uznać za swoje
Wąsik z pomadą, melonik na bakier
I tombakowej brzękanie dewizki.

 

Ale, paradoksalnie, to właśnie z tego miasta, wyszła w sierpniu 1914 r., Pierwsza kadrowa, by rozpocząć swoją niezwykła epopeję, która koniec-końców doprowadziła do powstania niepodległego państwa polskiego. O tym zresztą także pisał Czesław Miłosz, w cytowanym już tu „Traktacie poetyckim”:

Dzień ten przygasa. Świece zapalono.
Na Oleandrach zamek karabinu
Nie szczęka więcej i błonia są puste.
W piechurskich butach odeszli esteci.
Włosy ich zamiótł chłopak u fryzjera.
Stoi na polach mgła i zapach dymu.

 

Pierwsza kadrowa – ta dziwna formacja złożona z młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, gdzie dowódcami byli studenci, a na czele stał wódz, który co prawda miał ogromny autorytet, ale nigdy nie służył w wojsku – teoretycznie nie miała prawa istnieć zbyt długo. Ci ludzie rzeczywiście „rzucali swój los na stos”, bo jedynymi ich atutem, który zresztą nieoczekiwanie okazał się najważniejszy, był ich bezgraniczny zapał i oddanie sprawie. Nie opuszczał ich też dobry humor, przynajmniej na początku. Bo zanim w ich pieśniach, np. „Pierwszej Brygadzie” pojawiły się wspomniane słowa o „rzucaniu na stos” czy frazy typu: „Mówili żeśmy stumanieni / Nie wierząc w to, że chcieć to móc” – śpiewali, w napisanej ad hoc przez piosence:

Raduje się serce,

Raduje się dusza,

Gdy pierwsza kadrowa(1)

Na wojenkę rusza.

Ojda, ojda dana,

Kompanio kochana,

Nie masz to jak pierwsza, nie!

Chociaż do Warszawy

Mamy długą drogę,

Ale przejdziem migiem,

Byle tylko „w nogę”.

Autorem tych słów był Tadeusz Ostrowski, a melodię wzięto z popularnej piosenki: „Siwa gąska. Siwa / Po Dunaju pływa”.

Co ciekawe z Oleandrami, związana jest też inna popularna piosenka pt. „Szumią Olendry”.  Jej melodia została zapożyczona od czeskich żołnierzy, którzy służąc w krakowskim garnizonie, podśpiewywali sobie znany przebój Josefa Svaba – Malostrańskiego, „Ja mam tramwaj nowy”, który jak sama nazwa wskazuje opowiadał o pierwszym praskim elektrycznym tramwaju. 

 

Treść polskiej piosenki, napisanej na tą melodię, była dość frywolna i bardzo daleko odbiega od koturnowych skojarzeń, które budzi w Polakach nazwa „Oleandry”. W czasach Młodej Polski, były to zarośla nad Rudawą, gdzie działy się z  mało wojskowe rzeczy.   

Piękny jest Wisły brzeg,

Choć snują się andry,

/Ale najpiękniejsze

Są te Oleandry./

Płyną w majową noc

Harmonijki dźwięki,

/A tam na Oleandrach

Westchnienia i jęki./

Czy ktoś majchrem wziął w bok,

Czyli też mordują?

/Nie, to Feluś z Felcią

Tak się tam całują./

Dziwią się słowiki

Co się też tam dzieje,

/Ciur, ciur, wiatru nie ma,

A krzaczek się chwieje./

Po czterdziestu latach owa piosenka, która znalazła się wśród kupletów popularnego krakowskiego wodewilu „Lola z Ludwinowa”, natchnęła komunistycznego poetę Leona Pasternaka z 1 Dywizji Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki, który formowała się w ZSRR, w Sielcach nad Oką, do napisania piosenki, którą w PRL-u śpiewano do zanudzenia. Znają ją wszyscy, chociażby z serialu „Czterej pancerni”.:

Szumi dokoła las,
czy to jawa, czy sen?
Co ci przypomina,
co ci przypomina
widok znajomy ten?
Żółty wiślany piach,
wioski słomiany dach,
płynie, płynie Oka,
jak Wisła szeroka,
jak Wisła głęboka.